Legacy na Paprykarzu

Mój pobyt na warszawskim Paprykarzu był dość krótki, jednak nie aż tak, by nie zasłużyć choćby na krótką relację. Wielu uczestników łódzkiego Triala wybyło w szeroki świat, chwytać ostatnie dni urlopowych odpoczynków, dlatego głównie dla nich postanowiłem powiedzieć, co zadziało się na Warsaw Open #10 w kontekście Legacy.

Warszawska trzydniowa impreza doczekała się już imponujących fotorelacji, goszcząc grubo ponad 230 graczy na samym niedzielnym Modernie, polecam więc gorąco zerknąć na grupę MTG Polska i zobaczyć, jak świetnie prezentował się jej sztandarowy format. Moje oko cieszyła nie tylko frekwencja ogólna, przywracającą naszemu karcianemu nałogowi z dawna zapomnianą atmosferę zbiorowości ludzi kultywujących wspólną pasję w jej rozmaitych odmianach, ale właśnie owa różnorodność. Modern, Standard, Pauper, Limited z Draftami i Sealdem, wreszcie też Legacy, dzięki naszemu małemu wkładowi – dla każdego coś dobrego. Serce radował też widok twarzy znanych z naszego Triala, niekiedy pochylonych nad Modernowym stołem (jak Marcin Wieczorek lub Rafał Przybyła), a także wielu łódzkich graczy zmagających się z kilkoma różnymi formatami.

Nasi przyjaciele z Akademii Nicolasa Bolasa siali postrach w Sealed (Rafał Tarnowski wygrał sobotni double-up AFR, a Ewelina dobiła do top 15 w Sealed MH2), niezrównany łódzki Alko-Team z liderem polskiego rankingu nieodżałowanego DCI – Maciejem Jampułą – godnie reprezentował tradycje rodzimego grania i słynnych „łódzkich pairingów”, a tym ostatnim (mimowolnie) hołdowaliśmy w ramach Legacy ja i Adam Gerwatowski, który po pięciu rundach swissa zapewnił sobie miejsce w top8 eventu w naszym ulubionym, najlepszym formacie. Gdy ja uciekałem na ostatni sobotni pociąg, Przemek Zych podawał jeszcze przeciwnikowi po prawej dziewięć najgorszych kart z draftowej paczki, a Sylwester Buczkowski nie tracił uśmiechu mimo niezbyt fortunnego Limited.

Przechodząc do meritum, podsumuję zwięźle przebieg tej części turnieju, na którą wybrałem się porannym pociągiem. 11:30 w sobotę. 22 graczy, 5 rund Legacy na „Akademicką” modłę – 20 dozwolonych proxów, a w planach dodatkowe top 8. Tak jak wszystkie inne eventy Paprykarza, nasz również koordynowany był za pośrednictwem aplikacji MTG Companion, bardzo wygodnej z perspektywy organizatora tak dużej imprezy, choć dalekiej od ideału (jak wiele nowych produktów WotC), zwłaszcza w odbiorze graczy posiadających niekompatybilny z nią telefon. Dość rzec, że wspomniane 5 rund od 11:30 przeciągnęło się do godziny 18 i dalej, czyli do planowego terminu Legacy double-up, ale nie uprzedzajmy faktów i nie skupiajmy się na drobnych problemach.

Znacznie istotniejsze, przynajmniej dla mnie, było zobaczenie kilku dobrze znanych, z dawien dawna niewidzianych tuzów królewskiego formatu (np. Berłoś), zagranie wreszcie z innym kierowcą mojej ulubionej talii (pozdrawiam gorąco Mirosława Luszczyńskiego) i zaznaczenie obecności formatu na dużej, nie „wewnętrznej” imprezie. Jak wspomniałem, ze względu na koniec okresu wakacyjnego frekwencja nie powaliła na kolana, niemniej solidne pięć rund z topem to wciąż bardzo dobra opcja, której na dużych turniejach nigdy nie powinno brakować.

Osobiście postanowiłem zagrać czymś znacznie różniącym się od tego, co przekręcam najczęściej od wielu, wielu lat. Łącznie 16 rund swissa przez dwa dni łódzkiego Triala ze skrajnym grindem w niemal każdej z nich skłoniły mnie do sięgnięcia po coś lżejszego, nieco bardziej „bezmyślnego” i zabawnego, a że na Paprykarzu nastawiałem się w pierwszej kolejności na „Gathering”, to spinanie się o wynik w „Magic” nie było moim priorytetem. Tin-Fins, odmiana Reanimatora jeszcze mocniej zorientowana na szybki combo-kill w autorsko upichconej odmianie, pozwoliła mi wygrać wszystkie z pierwszych gier najdalej w drugiej turze… i przegrać większość kolejnych w trzech z pięciu rund, a jednak bawiłem się świetnie. No, może poza drugą rundą, w której wspomniane „łódzkie pairingi” usadziły mnie naprzeciwko Adama Gerwatowskiego, ale jego przejście po moim trupie (hehe, po trupie Reanimatora – łapiecie?) i bratobójcze 1-2 pomogło mu rozpędzić się aż do top 8.

Nie tylko ja postanowiłem „zmienić swój garnitur” na Paprykarzowym Legacy – Ziemowit Strużyna odstawił tradycyjny dla niego Paitner na rzecz klasycznego Death&Taxes (po którym miałem szczęście i przyjemność przejechać się bezlitośnie 2-0) i nauki formatu z tej właśnie perspektywy, a Grzegorz Jezierskisam nie wiedząc czemu” zakręcił autorską wersją Storma, swoje win-and-in do topki robiąc właśnie w trzeciej z szalonych, arcyciekawych gier ze mną, z festiwalem mulliganów, dobrych zagrań, topdecków i czystego combo-bullshitu z obu stron. Jak pokazuje formuła, dopuszczenie proxów w side-eventcie nawet na dużym, profesjonalnym, ze wszech miar „oficjalnym” turnieju sprzyja różnorodności i zainteresowaniu nawet wśród graczy, którym bynajmniej nie brakuje stapli z Reserved List, za które mogliby wymienić połowę stolików w sali wraz z zawartością. Z drugiej strony obecność Legacy na takiej imprezie bardzo służy zwiększeniu atrakcyjności MtG wśród młodszych graczy – dość rzec, że siedzący obok mnie zawodnicy, zmagający się w limited, zamarli na dobre pięć minut z nierozpatrzonym removalem na stosie, gdy moje wombo-combo pozwalało mi dobrać 35 kart w pierwszej turze i strzelić za 40 w twarz sympatycznego oponenta, którego full-foil Painter porażał ich ciekawość i oczy z równą mocą.

Z niejaką przyjemnością odnotowuję też fakt, że w najlepszej ósemce warszawskiego eventu znaleźli się topowi gracze łódzkiego Trialu – top 1 Bartosz Kryda, tuż za nim zwycięzca naszej imprezy, Tomasz Hanik oraz drugi z jej finalistów, Adam Gerwatowski, a także Grzegorz Jezierski, czy też dobrze znany łódzkiej, warszawskiej i Nic-Fitowej społeczności Filip Pawłowski. Poziom rozgrywek? Jak zwykle w najlepszym z formatów – nagradzający najlepszych, bez sędziowskiej asysty. Atmosfera – jak to z graczami Legacy, przyjazna, wesoła i luźna, jak to na side eventach. Ze względu na porę i terminarz eventów, top 8 zdecydowało się na split.

Wielu z obecnych, nieobecnych, a także tych, którzy w Warszawie przesiedli się na inne rozgrywki, pytało, kiedy kolejny termin naszej łódzkiej imprezy, dedykowanej najlepszemu z formatów. Uspokajamy – jeśli Bóg i partia pozwolą, już niebawem damy o tym znać, tymczasem gorące podziękowania dla organizatorów Paprykarza za zainteresowanie Legacy i współpracę! A kto chce się dowiedzieć, jak na Modernie poradził sobie Kanister i dlaczego Sodek też nie pokocha apki Companiona, niechaj zagląda na FB i przejrzy relacje Maćka Myszkowiaka oraz zdjęcia znacznie liczniejsze i lepsze od moich, tradycyjnie robionych tosterem.

Dodaj komentarz